Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  185   —

Wiesz przecież, że z takiemi obcemi rzeczami nie można do mnie przychodzić.
— Tak, niestety tak! Kochana natura opatrzyła nas odmiennymi duchowymi darami i dlatego to, chociaż jesteś moim rzeczywistym kuzynem, należałoby właściwie pokrewieństwo nasze nazwać mezaliansem. Przewyższam cię pod każdym względem i nie pojmuję poprostu, jak mogli nasi rodzice wpaść na pomysł połączenia nas dwu tak blizkiem pokrewieństwem. Mojem zdaniem powinien każdy wykształcony człowiek sam sobie wybierać kuzynów i ciotki! Gdyby to było możliwe, nie spotykalibyśmy w naturze tylu niewłaściwości w kuzynostwie.
— Tak? Nie chcesz więc o mnie już nic wiedzieć?
— Bądź taki dobry i nie pytaj z taką konsternacyą i deponacyą! Kocham cię właśnie za to, że jesteś głupszy odemnie. Cobym począł ze wszystkimi promieniami mądrości, gdybym nie miał kogo tem oświecać i oślepiać? To mnie właśnie tak uszczęśliwia, że wszystkie moje słowa są jako deszcz, który orzeźwia biednych swojemi kroplami i spławia wszystkie wiedze w wielkie morze filozoficznego oceanu. Powiedziała sobie kurka: „Każdemu po jajku, uczonemu trzy“. Przecież nic na to nie poradzisz, że jestem uczonym i że dostałem o dwa jajka więcej od ciebie. Ale nie martw się! Wiem, com ci winien jako brat cioteczny i kuzyn i od czasu do czasu dam ci z mojej porcyi sadzone jajko z sałatą. Zresztą dobrotliwa natura nie chciała tem ciebie skrzywdzić, że zrobiła mnie swoim ulubieńcem i siostrzanem. Ale uważajno! Zdaje się, że Old Shatterhand chce teraz coś powiedzieć.
Umówiony termin upłynął. Old Shatterhand pochylił się nad krawędzią parowu, przyłożył rękę do ust i zawołał ku Komanczom:
— Tokwi Kawa, eta haueh![1]

Wódz usłyszał wołanie, dał jeszcze swoim ludziom

  1. Tokwi Kawa, wychodź!