Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  165   —

byczny odwrót. Oczywiście zarzut głupoty był dla każdego Indyanina, a tem bardziej dla niego obelgą, którą można było zmazać jedynie krwią. Gniew jego z tego powodu był też o wiele większy niż troska, która mu doradzała rozwagę; to też zgrzytnął zębami i rzekł, wściekle targając więzy:
— Nazywasz głupim Tokwi Kawę! Gdybym nie był związany, zmiażdżyłbym cię, jak niedźwiedź, kiedy zabija jednem uderzeniem łapy szczekającego nań kujota!
— Pshaw! Nie porównuj siebie z szarym niedźwiedziem! To także głupota, nad którą śmieszniejszej niepodobna sobie pomyśleć!
— Milcz i nie zapominaj, z kim mówisz! Ja żądam, żeby mnie puszczono na wolność! A może zdołasz udowodnić to, co twierdzisz?
— Czy słyszałeś kiedy, żeby Old Shatterhand twierdził coś, czegoby nie mógł udowodnić?
— Więc mów!
— Słuchaj, drabie, zdobądź się na inny ton, jeśli nie chcesz, żeby ci się grzbiet skurczył pod batami. Ty nie masz tu nic do rozkazywania. Nie ja przed tobą, lecz ty się masz usprawiedliwić przed nami. A jeśli tego nie uczynisz grzecznie, to znajdzie się dość środków, aby cię zmusić do uprzejmości. Nie sądź, że nas potrafisz oszukać. Kłamstwa nic nie pomogą. Zresztą, skoro się tak chełpliwie nazywasz najwyższym wodzem Komanczów Naini, to powinieneś mieć przynajmniej na tyle dumy, żeby nie kłamać. Przybyliście tutaj, aby napaść na Firwood-Camp?
— Nie!
— Wysłałeś tu swego wnuka Ik Senandę, iżby przygotował ten napad?
— Nie!
— Byłeś tu wczoraj wieczorem i mówiłeś z nim?
— Nie!
Te zaprzeczenia brzmiały tak pewnie i odpychająco dumnie, że inżynier zawołał z gniewem:
— Co za bezczelność! On uważa nas chyba wprost