Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  163   —

— Howgh! To słowo znaczy w ustach Indyanina tyle co zapewnienie, przysięga. Tokwi Kawa przysiągł więc na kłamstwo i należy odtąd do kłamców.
To mówiąc, obszedł jeńców tak, że stanął teraz twarzą do nich zwrócony.
— Uff, uff! — zawołał wódz przestraszony. — To jest Old Shatterhand!
— Tak, to ja. A kto jest ten, którego obok mnie widzisz?
Winnetou zbliżył się do wodza. Na jego widok wyrwał się Komanczowi okrzyk zdwojonego przestrachu.
— I Winnetou, wódz Apaczów! Skąd oni się tu wzięli?
Na to skinął mu Old Shatterhand głową z najbardziej uprzejmą miną na twarzy i odrzekł:
— Ucieszysz się nadzwyczajnie, skoro się dowiesz, że stamtąd właśnie wracamy, skąd ty tu przybyłeś, a mianowicie z Alder-Spring.
— Nie byłem nad Alder-Spring.
— Ale bardzo blizko, bo pod Corner-Top. Chciałeś nas tam pochwycić.
Wódz tak się zmieszał temi słowy, że z trudem tylko zapanował nad sobą. Dopiero po upływie dobrej chwili usiłował dalej przeczyć:
— To nie prawda! Nie byłem przy Corner-Top, ani mi się nie śniło was pojmać. Kto mi udowodni, że miałem względem was wrogie zamiary? Wśród bladych twarzy niema ani jednej, któraby tak kroczyła po ścieżce sprawiedliwości, jak Old Shatterhand. Spodziewam się, że i względem mnie będzie sprawiedliwy!
— Powiedziałeś rzecz słuszną. Starałem się zawsze sprawiedliwie postępować z moimi białymi i czerwonymi braćmi, ale biada ci, po trzykroć biada, jeśli teraz żądasz odemnie sprawiedliwości!
— Żądałem jej i żądam teraz jeszcze!
— Nie czyń tego! Jeśli nie chcesz być zgubionym, to zdaj się raczej na moją łaskę i litość, niż na sprawiedliwość!