Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  150   —

ścia. Przeleżeli tam zaledwie pięć minut, kiedy znów doleciały ich kroki powrotne. Ukazało się trzech ludzi, którzy stanęli tak blizko nich, że jednego rozpoznali odrazu. Był to wódz Tokwi Kawa, który dwu towarzyszom wydał następujące rozkazy:
— Zostaniecie tutaj na straży przy bramie parowu i przebijecie nożem każdego, ktoby się zjawił. Nasi wojownicy muszą z powodu koni rozniecić kilka ognisk, a gdyby ktoś choć zdaleka zobaczył światło, bylibyśmy zdradzeni. Czas napadu jeszcze nie nadszedł, gdyż blade twarze nie będą jeszcze pod dachem, gdzie piją wodę ognistą. Ja pójdę teraz zakraść się pod ich mieszkania. Nie zważajcie na to, jeśli długo zabawię, gdyż powrócę w chwili, kiedy wszyscy będą musieli umrzeć. Hugh!
Po tych słowach oddalił się powolnym, niedosłyszalnym niemal krokiem. Był pewny oczywiście, że nikt na niego nie patrzy, jednakże nie był sam, gdyż Winnetou i Old Shatterhand szli za nim, ile możności schyleni i tak cicho, że nie mógł słyszeć ich kroków.
Nie było to rzeczą łatwą wobec tego, że widzieli najwyżej na odległość pięciu kroków, a musieli nie stracić go z oczu. Sunęli się więc za nim tak blizko, że każdego innego byłby z pewnością dosłyszał. Ilekroć stawał, zatrzymywali się oni również, a gdy potem ruszał dalej, szli także. Tak niedosłyszalnie jak oni, nie potrafiłaby nawet pantera stąpać, a taką gibkość i lekkość ruchów posiadają jedynie węże. Było to konieczne, albowiem gdyby się najmniejszy kamyk potoczył, lub złamała najcieńsza gałązka, wszystko byłoby odrazu zniweczone.
Trwało to przez jakiś czas, dopóki nie nabrali pewności, że przekroczyli już odległość, do jakiej dochodzi głos ludzki. Zbliżyli się przytem tak znacznie do Firwood - Camp, że zdaleka widzieli jasność, dobywającą się z domu restauracyjnego i mieszkalnego. Teraz nadeszła chwila stanowcza. Dłuższe czekanie byłoby nieostrożnością.
— Teraz! — szepnął Old Shatterhand do Apacza.