Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  126   —

nie ośmielił się zbliżyć do tak bardzo poważanego wodza bez osobnego wezwania. Dzięki temu też nikt nie słyszał wyrzutów, które wnuk i podwładny czynił swemu przodkowi i przełożonemu. Ten drugi odezwał się stłumionym głosem:
— Zabrałem konie z szopy. Ilczi i Hatatitla, to tak słynne konie, że mądrość mojego wieku zamieniła się w głupotę młodości. Chciałem i musiałem je dostać natychmiast, nie myśląc o tem, że dziś wieczorem byłyby przecież moją własnością. W żyłach twoich płynie krew moja i dlatego nie powiesz naszym wojownikom, jakie skutki pociągnął za sobą ten czyn przedwczesny.
— Będę milczał — oświadczył młodzieniec.
— Czy Old Shatterhand i Winnetou wiedzą, ilu nas było wczoraj w Firwood-Camp?
— Tak.
— Czy wiedzą także, kto był?
— Nie. Są tylko pewni, że to byli nieprzyjacielscy czerwoni mężowie.
— Czy wiedzieli, że zamierzaliśmy napaść na obóz?
— Domyślili się tego.
— U takich ludzi domysł równa się pewności. Czy przewidują, o jakim czasie nastąpi napad?
— Nie. Ale muszę ci powiedzieć, że rzucili mi w twarz imieniem Ik Senanda, twierdząc, że się nie nazywam Yato Inda.
— Uważają więc ciebie za zdrajcę?
— Tak.
— W takim razie są pewni, że jesteś moim wnukiem i że to ja postanowiłem uderzyć na Firwood - Camp. Jak się zachowali wobec utraty swoich strzelb?
— Strzelb? — zapytał mieszaniec zdumiony. — Czy je zgubili?
— Tak.
— Uff, uff, uff! Gdzie?
— W Firwood-Camp. Ja znalazłem je.
— Ty... je... znalazłeś... ty... ty...? Strzelby Old Shat-