Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  79   —

— Co? Czy to możliwe? — spytał inżynier. — A gdyby nawet tak było, to nie panują tu pojęcia chińskie, lecz nasze prawa. Żeby za taką niecną kradzież utracili tylko włosy, na to ja nie mogę się zgodzić!
— Nie tylko włosy, lecz także honor, sir! — wtrącił Old Shatterhand.
— Pshaw, honor! Ci złodzieje dowiedli, że byli bez honoru, a czego się nie ma, tego nie można utracić. Ukaraliście ich na swój sposób, a ja dodam do waszej kary uzupełnienie.
— Jakie?
— Wypędzę ich, gdyż nie mogę łotrów trzymać w służbie u siebie.
— Nie będziecie potrzebowali ich wypędzać.
— Nie? Jakto?
— Ponieważ brak warkoczy uniemożliwia im pobyt tutaj. Nie pokażą się już więcej i znikną pewnie tej nocy.
— Jeśli tak, to jestem zadowolony. Muszę jednak uważać, żeby mi razem z nimi inne rzeczy nie zniknęły. Te dwa warkocze zachowam sobie na pamiątkę tego zajmującego wieczoru.
Schylił się, aby je podnieść, lecz Old Shatterhand wziął mu je z ręki i rzekł:
— Pozwólcie, sir! Te warkocze ofiarujemy komuś zupełnie innemu.
— Tak? A komu?
— Tokwi Kawie, wielkiemu i sławnemu wodzowi Komanczów.
— Jemu? A to dlaczego?
— Aby go zawstydzić i rozzłościć.
— Nie rozumiem tego.
— A jednak to dość łatwo zrozumieć. Winnetou dał ręką znak skalpowania, żądając w ten sposób warkoczy dla pewnego określonego powodu. Jesteście chyba teraz przekonani, że Czarny Mustang chce napaść na wasz obóz?
— Tak.