Strona:Karol May - Czarny Mustang.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  74   —

nie Old Shatterhand. — A zresztą, nawet gdy ich wykryjemy, ja sprzeciwię się tak nieludzkiej karze.
— Czy mają może ujść bezkarnie, sir? — zapytał urzędnik.
— Nie, ale możemy ich osądzić bez okrucieństwa.
— Zważcie, że znajdujemy się na dzikim Zachodzie! Na Wschodzie zamkniętoby złodziei na pewien czas, tu jednak panuje prawo preryi. Wedle niego karze się koniokrada śmiercią, a czyż wasza broń nie warta więcej od konia?
— Oczywiście, że warta więcej. Mimo to proszę was, żebyście ukaranie na nas zdali. Odpokutują dość ciężko, ale sprawiedliwie. Teraz chodźmy do shopu, aby przesłuchać Chińczyków.
Robotnicy jeszcze nie spali. Nawet ci, którzy się już przedtem pokładli, siedzieli znowu przy stołach, rozmawiając o najnowszym wypadku. Obaj przodownicy zajęli swoje poprzednie miejsca. Byli niepewni i przypatrzyli się trwożliwie, a badawczo, wchodzącym. Old Shatterhand wezwał ich krótko, ale stanowczo:
— Przenieście się do tamtego przedziału!
Chińczycy poszli, przyczem jeden szepnął drugiemu:
— Szuet put tek!
Bystrego ucha Old Shatterhanda nie uszły te słowa. Przemknął mu po twarzy lekki uśmiech zadowolenia. Chińczyk wyraził się w ojczystym języku i bardzo cicho. Nie wątpił więc wcale, że go nikt nie zrozumiał, gdyż, jeśliby nawet jego słowa doszły do czyich uszu, to tutaj, tak daleko od Chin i w takiej dziczy, nie było nikogo, rozumiejącego po chińsku. Nie domyślał się, że Old Shatterhand przebywał także w Chinach podczas swoich dalekich podróży i że nigdy nie zwiedzał kraju, nie poznawszy wprzód jego języka.
Kiedy potem stanęli przed nim w mniejszym przedziale, spojrzał na nich przenikliwie i oświadczył, wyjmując rewolwer z za pasa i odciągając kurek z groźnym trzaskiem: