Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary usiadł przy oknie, pokrzepiając osłabione serce szklaneczką julepu. Rezedilla sprzątała ze stołu.
Po chwili milczenia Pirnero rzekł:
— Rezedillo!
— Słucham.
— Spojrzyj na mnie!
Przybrał poważny, uroczysty wyraz twarzy. Rezedilla spojrzała ze zdumieniem.
— No i cóż? — zapytał. — Jakże wyglądam? Jakie na tobie robię w tej chwili wrażenie?
Rezedilla znała doskonale słabostki ojca, odparła więc:
— Wyglądasz, ojcze, jak wielki dyplomata.
— Naprawdę? Dowiodłaś w tej chwili, że jesteś sama dyplomatką. Zmysł dyplomatyczny odziedziczyłaś po mnie. Przechodzi z ojca na córkę. Posłuchaj mnie: wreszcie zostanę teściem!
Pirnero wypowiedział te słowa z taką powagą i godnością, że Rezedilla z trudem stłumiła śmiech.
— Skądże wiesz o tem, ojcze?
— Od prezydenta Juareza. Z jego własnych ust!
Tego było Rezedilli za wiele. Patrząc ze zdumieniem na ojca, zawołała:
— Od Juareza? Żartujesz chyba!
— Ani mi się śni. Powinnaś wiedzieć, że tak wybitnemu dyplomacie, jak ja, nietrudno załatwić najcięższą sprawę. Poprostu prosiłem prezydenta, aby się postarał dla mnie o zięcia. Juarez przyrzekł. Powiedział nawet zupełnie otwarcie, kogo uważa za najodpowiedniejszego.
Rezedilla zarumieniła się.

60