Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grałam komedję. Udało się wspaniale. Zgadnijcie, kim jestem.
Józefa spojrzała triumfująco na vaquera.
Anselmo był człowiekiem prostym, skromnym, ale nie głupcem. Nagle tknęło go jakieś przeczucie.
— Mój Boże, czy to możliwe! — zowołał przerażony. — Wyście — wyście sennorita Józefa!
— Tak jest — odparła, śmiejąc się. — Jestem córką Corteja.
— Boże, bądź mi miłościwy! Cóż uczyniłem!
— Macie rację, że prosicie Boga o litość. Wyznaliście mi wszystko, o czem nie powinnam była wiedzieć. Wiecie, co teraz uczynię? Poślę ludzi do El Refugio i każę zamordować lorda Drydena.
— Oby się to nie udało! — jęknął vaquero. — Krew lorda spadłaby na moją głowę.
— Tak, na waszą! Każę szpiegować Juareza i wszystkich jego zwolenników. Muszą śmierć ponieść!
Blada twarz Józefy nabrała satanicznego wyrazu. Anselmo cofnął się w przerażeniu. Podnosząc ku niej skrępowane ręce, zawołał:
— Sennorita, niech pani pamięta o tem, że w niebie mieszka Bóg, który wymierza sprawiedliwość!
— Dziecinne baj-baje.
— Niech pani nie bluźni.
— Powtarzam, że to dziecinne baj-baje. Czyż nie widzicie, że mnie właśnie Bóg ochrania? Wtajemniczył mnie w wasze plany, — oto najlepszy dowód jego nade mną opieki — lecz i bez tej pomocy dam sobie sama radę. Zginą wszyscy.
— Życie moje w ręku Boga — odparł.

118