Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uniknąć hord indjańskich, które łupiły kraj, nawiedzony przez wojnę.
Fakt, że pierwszy przyniesie szczęśliwą wiadomość, napełniał go radością, więc nie oszczędzał sił konia, chcąc przybyć do hacjendy, jak najszybciej. Mimo pośpiechu, ujrzał folwark dopiero następnego wieczora.
Spiąwszy konia ostrogami, pogalopował prosto ku bramie, która była, niestety, zamknięta. Zapukał.
— Kto tam? — zapytał jakiś nieznany głos.
Vaquero wymienił swe imię.
— Nie znam — mruknął ktoś z tamtej strony.
— Widocznie jesteś odniedawna — rzekł Anselmo.
— Tak jest.
— Otwieraj więc! Jestem vaquerem sennora Arbelleza; przybywam z Guadelupy, gdzieśmy pobili na głowę Francuzów.
— Z fortu Guadelupy? Francuzi pobici? W takim razie jesteś jednym z naszych. Chodź do środka!
Otworzono bramę; vaquero wszedł. Zamknięto ją znowu. Z powodu panujących ciemności nie zauważył zmian, które zaszły.
Zeskoczył z konia, puścił go na swobodę i poszedł do suteren, w których przebywali zwykle vaquerzy. Stamtąd zamierzał się udać do Arbelleza i opowiedzieć mu, co zaszło w Guadelupie.
Otworzywszy drzwi, stanął jak wryty na widok uzbrojonych ludzi. Zauważyli go natychmiast. Jeden zawołał:
— Hola, kto tam? Znowu jakiś nowy?
Ujęli go za ręce i wciągnęli do środka. Patrzył

109