Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

była pewna, że córka Corteja nie cofnie się przed żadnem okrucieństwem.
— Dlaczego opuściłaś Meksyk?
— Chciałam zamieszkać w hacjendzie; sennor Arbellez jest moim przyjacielem.
— A więc w Meksyku nie miałaś przyjaciół? Myśmy nimi nie byli?
Stara spuściła z zakłopotaniem oczy. Nie miała odwagi powiedzieć, że uciekła z Meksyku ze strachu. Pomogła jej Józefa słowami:
— Bałaś się nas, nieprawdaż?
Marja milczała. Józefa ciągnęła dalej:
— Miałaś rację. Gdybyś została w Meksyku, nie żyłabyś już dzisiaj. Meksyk jest miejscem niebezpiecznem i niezdrowem dla ludzi, którzy wglądają w tajemnice innych. Roztropnie postąpiłaś, uciekając. Chcę ci teraz zadać kilka pytań. Jeżeli odpowiesz zgodnie z prawdą, los twój nie będzie przynajmniej tak okrutny, jak los tego upartego starca. Czy wiadomo ci, że sporządził testament?
— Tak.
— Czy wiadomo ci, kogo ustanowił dziedzicem?
— Nie.
Słowo to wypowiedziała z drgnieniem niepewności. Józefa wrzasnęła:
— Nie kłam! Komu została zapisana hacjenda?
— Pewnej krewniaczce — wyszeptała stara lękliwie.
— Cóż to za krewniaczka?
— Córka kupca z Guadelupy. Nazywa się Pirnero.

100