Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szukam powozu, który powinien był tędy przejeżdżać.
— Powóz? Może widziałem ten powóz. Siedzę często przy oknie. Cóż to za powóz?
— Zaprzęgnięty był w kasztana i siwka, siedziało w nim paru mężczyzn, ubranych po marynarsku.
— Aha, kiedyż tędy jechał?
— Powóz przejeżdżał w kierunku zamku na jakieś trzy godziny przed północą; wracał około pierwszej.
— Doskonale. Rozumiem.
— Czy widzieliście ten powóz?
— Nie. Ale ludzie nim jadący jechali na zamek; zatrzymali się u mnie.
— Daję złotego dukata, jeżeli się dowiem, do kogo powóz należy.
Staruszek aż się oblizał na myśl o dukacie.
— Niech go pan da — rzekł, uśmiechając się. — Dowie się sennor daleko więcej, aniżeli żądał. Otóż, powóz należy do pewnego oberżysty w Barcelonie. Mogę na to przysiąc.
— Czy oberżysta jechał nim.
— Ale skądże! Z Landolą niebezpiecznie zaczynać.
— Któż to jest ten Landola?
— Kapitan morski. Statek jego nazywa się „La Péndola“.
— Cóż ten człowiek robił w powozie?
— Siedział na koźle, powoził nim. Jeździł zapewne na zamek do sennora Gasparina Cortejo.
— Ci dwaj się znają?
— Oczywiście. Wspólnie prowadzą interesy, o których ludzie mówią rozmaicie. Ten Landola, który na-

66