Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, pani, — odparł Lautreville po chwili milczenia.
— Czy nie mogę się dowiedzieć o tej tajemnicy?
— Nie teraz.
— Nie ma pan do mnie zaufania?
— Ależ przeciwnie. Są jednak sprawy, które trudno wyznać nawet samemu sobie.
— Ale później dowiem się tajemnicy?
— Tak, dowie się pani, jeżeli... — tu urwał.
— Jeżeli?
— Jeżeli wolno mi będzie zobaczyć panią jeszcze.
— Dobrze. Będę na pana czekała.
— Jak długo, miss Amy?
Kładąc mu główkę na piersi, wyszeptała:
— Dopóki żyć będę.
Utonęli w długim uścisku. Wyrwawszy się z niego, Amy poprosiła porucznika, by ją odprowadził do jej pokojów. Pożegnawszy się z miss Dryden, Mariano wolnym krokiem powracał do siebie.
Zatopiony w marzeniach o swem ogromnem szczęściu, wszedł do mieszkania. Zapaliwszy światło, zaryglował drzwi, prowadzące na korytarz, i udał się do sypialni. Zaledwie zdążył ujść w ciemności parę kroków, gdy otrzymał dwa tak potężne uderzenia pięścią w skroń, że padł zemdlony, nie wydawszy nawet jęku.
— Światła! — rzekł kapitan do swoich ludzi. — Obejrzymy sobie chłopaczka.
Barczysty marynarz zapalił światło.
— O, to chłopak elegancki i delikatny, a przytem podobny do kogoś, kogo znam dobrze, tylko nie mogę sobie narazie przypomnieć do kogo właściwie. Zakneblujcie usta, zawińcie go w płótno żaglowe i dobrze zawiążcie

42