Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kul przebije wam głowę. Jest nas trzydziestu, więc nikt z was nie ucieknie. A więc: raz... dwa...
Zanim nieznajomy zdążył wypowiedzieć trzy, przedstawiciel władzy skoczył ku oknu, otworzył je i krzyknął:
— Złożyć broń!
Policjanci nie usłuchali, nie rozumiejąc przyczyny dziwnego rozkazu.
— Na miłość Boską, złóżcie broń! — powtórzył urzędnik. — Złóżcie ją na sanie.
— Dlaczego? — padło zapytanie.
— Ponieważ jesteśmy otoczeni bandą przemytników, którzy wystrzelają nas co do nogi, jeżeli ich nie usłuchamy.
W tej samej chwili dwudziestu przemytników wymierzyło dwadzieścia karabinów w policjantów.
— Poddajcie się, poddajcie! — krzyknął urzędnik.
— Czy puścicie nas wolno? — zapytał jeden z policjantów.
— Tak.
Policjanci złożyli broń, oddali konie i zaczęli się wymykać. Gdy nasz urzędnik sądowy chciał pójść również w ich ślady, przemytnik zatrzymał go w te słowa:
— Stój, drabie! Mam do was mały interes.
— O co chodzi?
— Wkrótce się o tem dowiecie — poczem zwrócił się do Sternaua i zapytał: — Mam wrażenie, że sennor nie bardzo jest z tego pana corregidora zadowolony?
— Wrażenie słuszne — odrzekł Sternau.
— Czy tylko dlatego, że chciał pana teraz aresztować, czy też z innych jeszcze powodów?

161