żeś przemocą odebrał dziecko rodzicom zawlókł je pomiędzy zbóje?
Cortejo szepnął:
— A więc to on... Wie nawet, że go porwano...
Capitano był zdumiony. Zapytał gniewnie:
— Odebrałem rodzicom? Siłą? O kim mówisz?
Mariano poniewczasie spostrzegł, że się niepotrzebnie zagalopował. Trzeba było zachować umiar. Ale trudno, stało się. Brnął coraz głębiej:
— Mówię o sobie, rozumiesz?
— Więc uważasz, żeś został porwany? — zapytał capitano ostrożnie.
— Zostałem porwany i kogo innego na moje miejsce podrzucono.
— To możliwe. Ale jaką ja tutaj gram rolę? Znalazłem cię w lesie, ot i wszystko.
— Nie kłam. To ty sam mnie porwałeś! — zawołał Mariano z gniewem.
— Ja? Gdzież masz dowody na to? Przysięgam ci, te to nie ja porwałem cię rodzicom!
— Tak, łatwo ci przysięgać, boś nie ty mnie wykradł, a inny zbój z twego rozkazu. Czy nie przypominasz sobie człowieka imieniem Tito Sertano? Pochodził z Makaro.
— Do kroćset furgonów djabłów!
— A czy znasz hotel El Hombre Grande w Barcelonie? W nocy, z pierwszego na drugiego października roku 1830 zamieniono w nim dziecko.
— Skąd wiesz o tem?
— To moja tajemnica.
— Żądam, byś mi odpowiedział, skąd o tem wiesz!
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/16
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
12