Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będą dzięki, że operacji nie zaczęto. Teraz już cię nie zabiją.
— Któż miał mnie zabić?
— Umarłbyś z pewnością, wiem o tem, przeczuwam to, czuję.
— Miłość dziecka mówi przez ciebie i lęk, droga moja córko. Nie powinnaś nam była przeszkadzać.
— Masz rację, ojcze, — wtrącił Alfonso. — Wdarła się tu poprostu! Kazała drzwi wyłamać! Sam powiedz, czy to postępowanie godne hrabianki?
— Istotnie to zrobiłaś, moje drogie dziecko? — zapytał hrabia Manuel z łagodnym, niedowierzającym uśmiechem.
— Tak, uczyniłam to. Zanadto mi drogie twe życie, bym nie broniła go jak najzacieklej! Mogą cię tylko leczyć ludzie, do których ja mam zaufanie. Zauważyłam, że ci panowie działają wobec ciebie zbyt pośpiesznie i za mało ostrożnie. Pełna więc lęku i troski napisałam do Paryża z prośbą, by profesor Letourbier przysłał nam operatora, do którego można mieć pełne zaufanie. Operator ten przybył dziś, a ci ludzie nie chcieli go do ciebie dopuścić. Czy dziwisz się teraz, że użyłam siły?
Starzec odparł z bladym uśmiechem:
— Lekarzom moim ufam. Jeżeli zataili przed tobą godzinę operacji, to jedynie w tym celu, by tobie i mnie oszczędzić niepotrzebnych wzruszeń. Gdzież jest lekarz z Paryża?
— Stoi przed tobą. Jest to doktór Karol Sternau, rodem z Moguncji.
— Jest tu, w tym pokoju?
— Tak — odpowiedział Sternau. — Przepraszam hrabie-

72