Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na Boga, co robić? — rzekła hrabianka do Sternaua.
Sternau uśmiechnął się, nie odpowiedział jednak nic; zdawał się nasłuchiwać, co się dzieje w pokoju hrabiego.
— Hrabianko — rzekł służący z pokorą — jestem przekonany, że tych drzwi nie otworzą. Proszę opuścić przedpokój.
— Proszę się uciszyć — odpowiedziała hrabianka.
Może dorzuciłaby jeszcze parę słów prawdy służącemu, ale Sternau polecił jej skinieniem głowy, by przyłożyła ucho do drzwi. Natychmiast usłyszała głos ojca, który w miarowych odstępach liczył:
Pieć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście...
— Co to jest? — zapytała blada, jak chusta.
— Chloroformują hrabiego.
— Więc operacja odbędzie się na pewno?
— Tak.
— To się nie może stać, to się nie może stać! Błagam pana o pomoc!
— Czy pozwala mi pani użyć siły?
— Pozwalam.
Sternau podszedł do drzwi, uderzył w nie nogą. Drzwi zachwiały się pod kopnięciem olbrzyma, zamek wyskoczył i oto hrabianka wraz z doktorem znalazła się w gabinecie ojca. Gabinet był pusty, ale z przyległego pokoju dolatywały głosy. Wkrótce w drzwiach, prowadzących do tego pokoju, stanął Alfonso, tudzież jeden z lekarzy.
— Co to jest? — zawołał Alfonso. — Wdzierasz się gwałtem?

67