Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

my ją o ósmej. Wszystko się skończy prędko, zanim jeszcze zdąży się ubrać.
— A hrabia Alfonso? — zapytała, zezując potężnie.
— Nadaje się doskonale do naszego majstersztyku!
— Tak, to istotnie majstersztyk, którego się nikt nie domyśli i o którym nikt się nie dowie. Kochaliśmy się, mój stary, ale musieliśmy wziąć ślub potajemnie, gdyż ja byłam córką dumnego hidalgo, a ty biedakiem. Musielibyśmy z pewnością postarać się o usunięcie naszego dziecka, gdybyś nie był wpadł na genjalną myśl wysłania go do Meksyku, do brata hrabiego Manuela, zamiast hrabiego Alfonsa. Teraz jesteśmy właściwymi rodzicami hrabiego i jutro miljony rodu Rodrigandów będą naszą własnością. No, usiądź wygodniej; pomarzymy trochę o cudownej przyszłości... —
Sternau nie mógł zasnąć. Spotkanie z ukochaną odebrało mu spokój. Całą noc chodził po pokoju, z kąta w kąt. O świcie udał się do sąsiada, osiodłał muła i pojechał na spacer, nie troszcząc się zupełnie o cel przejażdżki i kierunek. Po pewnym czasie przybył do Manrezy i znalazł się na ulicy, prowadzącej do Rodrigandy, na tej właśnie, którą przybył wczoraj. Przed samotną oberżą stał przywiązany koń pod siodłem, co zdawało się wskazywać, że w oberży ktoś jest. Sternau zsiadł z muła. Był głodny, miał ochotę na filiżankę kawy. Wszedłszy do oberży, zobaczył niezbyt elegancko ubranego jegomościa, przed którym leżały przyrządy chirurgiczne. Był to, o czem Sternau oczywiście nie wiedział, lekarz, który miał asystować przy operacji hrabiego.

62