Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W każdym razie Sternau umrzeć musi — stwierdziła Klaryssa.
— Będę o tem pamiętał! No, a teraz idę na miejsce zbrodni.
Po tych słowach udał się do parku, gdzie zebrała się większość mieszkańców zamku, poruszona wypadkiem, jaki się nigdy jeszcze w Rodriganda nie zdarzył. —
Trupy pozostały na miejscu pod opieką warty, jeńca zaś odprowadzono do zamku. Był to ten sam człowiek, z którym Cortejo rozmawiał już przed zamachem. Oczy ich spotkały się na chwilę. Notarjusz położył palec na ustach, rozbójnik odpowiedział skinieniem głowy.
Posłyszawszy o zamachu na gościa, hrabia wpadł w podniecenie; z wielkim trudem zdołała go Roseta uspokoić. Polecił, aby śledztwo przeprowadzono z największą surowością.
Trzej nasi lekarze, przeczuwając sprawcę zbrodni, odjechali wieczorem, wobec tego bowiem, że zamach zawiódł, obecność swoją uznali za zbyteczną.
Rana Sternaua nie była groźna. Nie przeszkadzała mu w zupełności w leczeniu hrabiego, który polubił serdecznie swego nowego lekarza i za wszelką celę pragnął się dowiedzieć, kto był sprawcą zbrodniczeco napadu. Jeniec milczał, jak zaklęty. Nie można było z niego wydobyć ani słowa.
W domu rządcy toczyła się ożywiona dyskusja na temat napadu.
— A więc, droga Elwiro, opowiem ci wszystko dokładnie — rzekł Alimpo.

121