Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

udał się z leśniczym do lasu, nietyle jednak na polowanie, ile poto, by odetchnąć górskiem powietrzem.
Powrócił z wycieczki, gdy słońce już staczało się z zenitu.
Niósł strzelbę w ręku: jedna jej lufa była naładowana śrutem, druga kulami. Sternau nie miał bowiem podczas wycieczki okazji do strzału. Pożegnał się z leśniczym i, pogrążony w rozmyślaniach, szedł wolnym krokiem do parku. Nagle zobaczył przed sobą jasny punkt: była to Roseta ubrana w białą suknię.
Szukała kogoś, lub oczekiwała, nasłuchując w kierunku lasu. Wiedziała, że Sternau udał się tam z leśniczym; jakiś lęk niewytłumaczony skierował jej kroki do parku.
Spotkali się teraz niespodzianie. Roseta, uradowana, wyciągnęła do Sternaua ręce; po chwili cofnęła je jednak z twarzą zalaną rumieńcem.
— Ujrzałam sennora tak niespodzianie, nieoczekiwanie — rzekła jakgdyby na swoje usprawiedliwienie. — Notarjusz pytał o pana.
Sternau przełożył strzelbę do lewego ramienia, prawe zaś podał Rosecie. Szli tak pod rękę w kierunku zamku.
— Trzej nasi lekarze mają opuścić zamek — zaczęła Roseta, szukając słów, któreby ukryły jej nastrój właściwy.
— To szkoda. Chętniebym im pokazał, w jaki sposób hrabia Manuel wyzdrowieje i wzrok odzyska.
— Więc sądzi pan, że ojciec odzyska wzrok?
— Jestem niemal pewien.

112