Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dlatego, też nie pominąłem żadnych szczegółów. Śledził przebieg wypadków z największą — ku mojemu zdumieniu — uwagą. Wreszcie dotarłem do chwili obecnej. Odetchnął głęboko i rzekł:
— A więc z takim trudem i takim niebezpieczeństwem było połączone odzyskanie spadku! Muszę się z panem podzielić temi pieniędzmi!
— Oho! Czy aby jesteś pan jedynym spadkobiercą?
— Niestety, nie. Ale przeprowadzę mój zamiar. Dostanie pan co najmniej tyle, ile każdy ze spadkobierców.
— Nie mówmy o tem! Jeśli pan później zechce krzewić dobro, to przypomnij sobie o swojej wiosce rodzinnej i o jej mieszkańcach, dla których paręset dolarów stanowi ogromny majątek. Teraz pragnę odwiedzić starego Meltona. Jak się zachowywał u Nijorów?
— Milczał przez cały czas.
— Czy z panem też nie rozmawiał?
— Nie, aczkolwiek nie odstępowałem od niego na krok. Jedynie w czasie snu jęczy, bredzi i bełkoce, jak gdyby doznawał straszliwych bólów. Może go tak sumienie dręczy?
— Nie. Boli go strata pieniędzy. Nie chce tego na jawie okazać, tem bardziej więc śni o tem w nocy. Wściekłość jego przejawia się tylko w nocy, mimo że także za dnia żre go, wysysa jak wampir. Nie współczuję mu — zasłużył na gorszy los, który zresztą niebawem go spotka.

75