Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani trochę. Zatrzymam go tylko przez krótki czas, poczem panu zwrócę. Nie jest dla mnie rzeczą obojętną, co poźniej z nim zrobisz, a jednak — —
— Dlaczego nieobojętną? — przerwał Franciszek. Powiedz mi pan. Bądź pan szczery!
— Chętnie! Wie pan, jakim kosztem odzyskaliśmy te pieniądze, a właściwie nie wie pan, przynajmniej nie wie pan o wszystkiem. Koniec końcem, odzyskaliśmy. Ale zapędziliśmy się na Dziki Zachód, z którym nie jesteś obeznany. Czy mniema pan, że pańska kieszeń jest najlepszym, najpewniejszym schowkiem dla tych miljonów?
Jakgdyby uświadamiając sobie przebyte niebezpieczeństwa, krzyknął przerażony:
— Ale nie! Nie wezmą pieniędzy, jeszcze nie teraz! Zachowaj je pan! W pana kieszeni są pewniejsze, niż w mojej, o wiele pewniejsze, niż w czyjejkolwiek kieszeni. Nie dowiózłbym ich do domu. Nie, nie, zachowaj je pan, zachowaj!
— Pana siostra ma także głos w tej sprawie. Zapytamy jej, skoro tylko przybędzie. A teraz szczegółowo panu zdam sprawę z przebiegu zdarzeń, które dotychczas opowiedziałem bardzo pobieżnie.
Mogłem odłożyć relację na później, ale po pierwsze miałem sporo wolnego czasu, a po wtóre chciałem odwlec jego uwagę od podniecających go pieniędzy. Wszak nie każdy może spokojnie przyjąć kilka miljonów dolarów. Moja opowieść uciszyła jego roztrojone nerwy.

74