Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niebezpieczniejsza, niż w cyrku. Nie było innego wyjścia — musiałem wodza wysadzić z siodła. Spodziewałem się, że nie złamie karku. On sam również stracił pod nogami strzemiona. Przeciągnąłem go nabok, usiłowałem przełożyć na drugą nogę na tę samą stronę i zepchnąć, nie narażając go przez to zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Ale ten litościwy zamiar nie doznał powodzenia. Wódz leżał omdlały na mojem prawem ramieniu. Kiedy się przechyliłem, aby wolną rękę podnieść jego lewą nogę, koń, spłoszony jeszcze bardziej tym nowym ruchem, skoczył potężnie wbok i obaj zleciliśmy na — niestety — bardzo w tym miejscu twardą ziemię.
Przez parę chwil leżałem równie nieruchomy, jak mój wróg. Zdawało mi się po prostu że skrzydło młyńskie cisnęło mnie ponad niebezpieczne Elberfeld i Barmen, w głowie wrzało, jak co najmniej w dwudziestu ulach, w oczach stanęło mi tyle zórz północnych, le w Laplandji można naliczyć w ciągu chyba dziesięciu lat.
Usłyszałem huk wystrzałów. Obejrzałem się i zobaczyłem gromadę Mogollonów, która mknęła ku mnie, aby odbić wodza. To Nijorowie dali w nich ognia. Skoroby mnie wrogowie doścignęli, byłbym zgubiony, a byli już tak blisko, że doścignęliby mnie, zanimby kto zdążył pośpieszyć z pomocą. W tej chwili, jak zresztą już nieraz, doświadczyłem, jaką potęgą duch panuje nad ciałem. Zerwałem się, zapodziały się gdzieś ule, znikły zorze północne i ból się ulotnił. W pobliżu leżał mój sztuciec, na szczęście cały. Podniosłem go, przyło-

53