Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciej i pewniej dzięki małemu ryzyku, to się przed nią nie cofnę.
Teraz podeszła do nas także Marta i rzekła:
— Widzę rozmaite przygotowania i ze słówek, tu i owdzie rzucanych, wnioskuję, że waży się pan na nowe niebezpieczeństwo. Proszę mi powiedzieć, czy tak jest istotnie!
— Nie jest tak — odparłem. — Udaję się z pani powozem do Łysiny Canonu, to wszystko.
— Do Łysiny, gdzie rozegra się walna bitwa! A więc to pogoń za śmiercią?
Jej rozszerzone oczy wpatrywały się we mnie przeciągłem, nieruchomem ze strachu spojrzeniem.
— Za śmiercią? — roześmiałem się wesoło. — Mówi to pani z obawy, zresztą nieuzasadnionej. Według wszelkiego prawdopodobieństwa biorę na siebie bezpieczną rolę parlarnentarjusza.
— Więc jedź pan z Bogiem! Zostanie tu ktoś, czyje najlepsze życzenia będą panu towarzyszyć.
Jeszcze byłem zajęty sporządzeniem batogu z rzemienia skręcanego i kilkakrotnie złożonego lassa gdy Jonatan Melton przysłał do mnie z zawiadomieniem, że musi koniecznie ze mną się rozmówić. Skoro doń podszedłem i zapytałem, czego pragnie, odezwał się ponuro:
— Widzę, że pan chce wyruszyć. Czy, do walki?
— Tak.
— A czy schował pan pieniądze?
— Poco pan się o to pyta?

40