Strona:Karol May - Śmierć Judasza.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobranoc! — rzekłem. — Wszystko się dobrze skończy. Bądźcie dobrej myśli. Do widzenia, do jutra rana!
Wysunąwszy rękę przez okno, otworzyłem drzwi, wysiadłam i pocichu zamknąłem je zpowrotem. Niezwłocznie rzuciłem się na ziemię, albowiem strażnik wracał. Szmer padających kamiuszków zbudził jego podejrzenie. Nie usiadł, ale podszedł. jak i poprzednik, do wozu i zbadał wnętrze, na szczęście z przeciwległej do mnie strony. Można było przypuścić, że podejdzie także i z tej strony, dlatego szybko odsunąłem się, jak mogłem najdalej, i zatrzymałem, aby nie zwrócić żadnym ruchem jego uwagi. On jednak nie obszedł nawet powozu, tylko powrócił na swoje miejsce i usiadł. Teraz popełzłem dalej. Ponieważ wiedziałem, gdzie się wrogowie skupili, i że żadnego niema przede mną, przeto mogłem nawet się podnieść i prostą drogą wrócić do Winnetou.
Winnetou stał wciąż jeszcze w tem samem miejscu, gdzie go opuściłem.
— Czy ci się dłużył czas oczekiwania? — spytałem.
— Nie — odparł. — Mój brat wprawdzie został dłużej, niż sądziłem, ale ponieważ nie słyszałem żadnego szmeru, więc rozumiałem, że znalazłeś sposobność do podglądania wrogów, i byłem spokojny.
— Tak, szpiegowałem. Ale wracajmy do koni! Nie mamy potrzeby stać tutaj wpobliżu wroga.
Nijora siedział przy trzech koniach. Skoro nas zobaczył, powstał pełen uszanowania. Usiedliśmy i zalecili

15