Strona:Karol Mátyás - Z poza rogatek krakowskich.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ucichło, a on o wpół do drugiéj wyszedł z pod kanapy, bo sie wcześniéj bał. Poszedł do szafki, napił sie wina, bo mu jeden lokaj powiedział rano, jak przyszedł do tego zamku, że ma wino w szafce. A ten lokaj to był téż djabeł, bo w tym zamku mieszkały same djabły, ale we dnie nie miały do niego prawa.
Więc on poszedł, napił sie wina, przeciągnął sie, posiedział sobie — nareszcie słyszy lekkie stąpanie w drugim pokoju i szum jedwabnéj sukni. Wtem wchodzi piekna pani, która miała czarną jedwabną suknie, a tunike miała białą. I tak mówi do niego:
— Dobrześ, mój synu, sie sprawił! ale sie strzeż! bo na drugą noc bedzie ich dwieście.
A on mówi tak, że sie i tego nie boi. Pożegnała go i znikła. On sie położył na łóżku, które mu pani kazała usłać, i spał do dziesiątéj rano. A ojciec przyszedł po niego, okropnie zafrasowany, że pewno już syna nie zastanie żywego. Przyszedł, bardzo sie ucieszył, bo zastał Kubusia przy przepysznem śniadaniu, przy którem sie i on troszke pożywił. Potem ojciec go pożegnał, a on poszedł sobie do ogrodu na spacer, gdzie były piekne jabłka i przecudowne kwiaty. Byłby sobie rad urwał, ale sie bał, żeby to nie był djabeł. Przepędził cały dzień i wesoło i smutno — smutno dlatego, że mu sie przykrzyło, a wesoło dlatego, że mu pani piekny pałac obiecała i samą siebie, jak ją wybawi.
Na drugą noc wlazł za szafe. Okrydował sie, odmówił swoje różańce, koronki, odśpiéwał psalmy i znużony usnął. Wtem słyszy, jak sie wszystkie drzwi odwiérają, jakieś głosy chrapliwe słychać i woń smoły rozeszła sie po pokoju. Przebudził sie i czeka, co to daléj bedzie. Nareszcie przyszli wszyscy djabli do tego pokoju, gdzie on był, i tak se mówią:

— Fe! fe! cłecá dusa śmierdzi!
A kulawy djabeł sie tak odzywa:
— Cicho bądź! nie wymyślaj! boby sie Kuba zgniéwał, nie poszedłby z nami hulać.
— Szukajmy go, gdzie on jest! — powiada jeden z nich.
Zaglądają pod kanape:
— Dzisz! schował sie gdzieś, niema go.
— Ale on tu musi być! bo tak wiater od niego zalatuje.
Szukają go wszędzie, znaleźli go za szafą.
— Kubuś! chodźże tańcować! Jakiś ty głupi! tak muzyka gra, a ty siedzisz jak sowa.
A on sie nic nie odzywa.
— Kubuś! chodźże tańcować! Cóż cie to noga boli? czyś chory? chodź! chodź! będziemy pomalutku tańcować.
Naschodziło sie ich pełno koło niego, tak, że aż mu sie duszno zrobiło, tak czuć od nich było smołe okropnie. Ten jak nie zmacza kropidło w święconéj wodzie, jak ich nie kropnie, tak sie wszyscy porozlatywali. Nareszcie poschodzili sie nazad, ale okropnie źli, wymyślali na niego, co tylko wiedzieli, wszystkie grzéchy mu wywołali. Zygali do niego pogrzébaczem rozpalonym, widłami, a on nic, tylko ich ciągle kropił. Nareszcie jeden djabeł mówi tak:
— Poczekajcie! jak ja mu zagram, to on musi wylecieć ztamtąd.
Jak zaczął grać bardzo pieknie i skoczno, tak, że temu za szafą zachciało sie okropnie tańcować, ale nie wyszedł z za szafy, tylko sam tańcował za szafą, a oni sie wszyscy z niego śmiali.
— Ha, ha, ha! jaki mądry! sam sie z tańcem męczy, nie lepiéjby mu to było z nami potańcować!
Ale on sie nic całkiem do nich nie odzywał. Doskakiwali do niego ciągle, ciskali na niego smołą gorącą. Jak on ich kropił, to oni tak mówili:
— Nasza smoła tak okropnie pali, a jemu nic nie zrobi; co on ma takiego, co nas tak parzy okropnie.
A jeden sie odzywa:
— Wiész! bo on taki święty; on se świętości nabrał, ale on sie nam i tak dostanie, my go ta z za téj szafy wyciągniemy, ino nas tu jutro więcéj przyjdzie.
Nie dokończyli mu już wymyślać i obiecywać, bo sie już skończyła ich godzina. Ano zabrali sie i poszli wszyscy — cichutko sie zrobiło. Tak on znużony okropnie usnął za tą szafą. I nic nie wiedział, ani nie słyszał, jak ta pani przyszła. Przyszła do niego za szafę i zbudziła go i mówi mu tak:
— Czemu ty tam śpisz za tą szafą? przecież ja ci kazałam usłać łóżko wygodne! czegóż ty tu za szafą śpisz?
A on mówi tak:
— E! bo mi sie tak spać chciało, nawet mi sie nie chciało na łóżko iść.
A ona mówi tak: