Strona:Karol Mátyás - Z poza rogatek krakowskich.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Z PO ZA ROGATEK KRAKOWSKICH.
IV.
O SYNIE UBOGIEGO RYBAKA, KTÓRY TRZYSTA ZMÓGŁ DYABŁÓW, WYBAWIŁ ZAKLĘTĄ »CZARNOKSIĘŻNICĘ« I Z NIĄ SIĘ OŻENIŁ.

Był jeden rybak bardzo biédny, któren miał siedmioro dzieci. I co dzień chodził na łowienie ryb, nigdy więcéj nie złapał, tylko zawsze dziewięć, że prawie było dla wszystkich po jednéj, nic z tego sprzedać nie mógł. I okropnie sie zaczął niecierpliwić na swoją nędze. I tak raz mówi, jak szedł spać:
— O Boże! Boże! albo mi zabierz jedno dziecko, żebym ja mógł chociaż jedne rybke sprzedać!
I wysłuchał go Pan Bóg, umarło mu jedno dziecko. Poszedł na ryby — złapał jedne rybke mniéj. Okropnie sie zafrasował i znów se tak samo mówi, jak piérwéj, żeby mu Pan Bóg jedno dziecko zabrał. Zabrał mu Pan Bóg drugie dziecko. Znów złapał jedne rybke mniéj.
Tak jednego razu poszedł w nocy na ryby i łowi. Włożył jedną razą siéć do wody — nic nie wyciągnął; drugą razą nic nie wyciągnął i myśli se:
— Chyba nie trzeba jutro nic jeść!
Założył siéć trzeci raz, ciągnie: okropnie ciężko!... Okropnie ciężkie! nie może wyciągnąć i tak se mówi:
— Chociaż raz! Jak se sprzedam te rybke, to sie pociesze.
Wyciąga: a tu okropna ryba z człowieczą głową, z pieknemi blond długiemi włosami! On sie okropnie przeląkł, a ta ryba tak mówi do niego:
— Przyśléj jutro twojego starszego syna do mnie, któren mi będzie pomocą! Tymczasem ci daje sześćdziesiąt dukatów, żebyś już więcéj na ryby nie chodził.
On sie bardzo ucieszył, przyszedł do domu i opowiedział żonie. Zaraz na drugi dzień wysłał swojego najstarszego syna nad rzéke. Ukazała sie mu ta sama ryba, która z ojcem jego rozmawiała, i tak mu mówi:

— Za miastem jest okropna skała, na téj skale jest mój zamek. Idź do tego zamku! daje ci taką rade, że jak bedziesz siedział przez całe trzy noce tam, żeby sie wszystko na ciebie waliło, to ty sie nic nie odzywaj!
A on powiedział, że dobrze. Poszedł zaraz do spowiedzi, wyspowiadał sie, wziął se kropidło, święconą wode, święconą kryde... i poszedł do tego zamku. Jak przyszedł przed zamek, była okropna żelazna brama, puka do téj bramy: otwarła sie mu sama. Wszedł do tego zamku, wyszedł na pierwsze piętro: tam w pieknie umeblowanym pokoju jadalnym było naryktowane śniadanie dla niego, ale takie przepyszne, — że nie wiedział sam, jak ma to jeść. Nie wiedział, jak se ma usiąść na krześle... Więc pojadł sobie, poszedł do salonu i schował sie pod kanape. Siedzi pod tą kanapą, odmawia różaniec, koronki, śpiéwa psalmy, tak, że już nadeszła noc. I spać sie mu okropnie zachciało. Usnął okropnie twardo. Śpi — a tu wtem słyszy przez sen, w nocy — koło północy — okropny taniec koło siebie. Przebudził sie i okrydował sie krydą. I słucha, co daléj bedzie. Patrzy sie: a tu okropna czerniawa samych djabłów, którzy sie kładli na podłoge — zaglądali pod kanape i wołali na niego:
— Kubuś! pódź z nami tańcować!
A on sie nic nie odzywa. A drugi djabeł tak mówi:
— E! dej mu spokój! bo śpi.
— Juści! on ci ta śpi! na taką muzykę, na takie hulanie, onby ci ta spał!
Przychodzi trzeci:
— No jakże? Kuba! pódziesz hulać? czy nie? bo jak cie strzele we dzwon, to ci serce wyskoczy!
A on sie nic nie odzywa. Przychodzi czwarty kulawy i woła go:
— Kubuś! ja wiem, że ty s kiem innem nie pódziesz, tylko ze mną. Tyś kulawy (a on kulawy nie był) i ja kulawy, bedziemy pomalutku hulać.
A on sie nic nie odzywał, bo jakby sie był odezwał, toby był musiał iść i hulać. A wtenczas byłaby nie jego głowa na karku.
Jak sie téż djabli zgniéwali na niego, tak wszystko, co było w pokoju, zwalili na niego, na te kanape. Okropnie zaczeli tańcować, tak, że sie zdawało, że cały zamek runie. A było ich sto, tych djabłów. A Kubuś pod kanapą nic se z tego nie robił. Tak sie wyhulali do 12-téj. O 12-téj wszystko