Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
7

sosiada nie kce znać. A jak dali bedzie, to Bóg racy wiedzieć...
Powstały zelazne piece, różnakie masyny, chtóre lasy nisco, ze jesce za kilka roków to trza słomo palić. Juz wszysko sie spéłnieło, a terá sie spodziéwajo głodnéch roków, a po kfili (chwili) wojny.
U nás wszyscy ludzie mówio, ze król s pónocy to bedzie nas nàjáśniesy (najjaśniejszy) prync Rudolf, bo ón ponok nie umar, ino uciék(ł) z nasego kraju i jest w Angliji u swoji krzesny matki, tagze i u Moskála przebywá. I tak mówio, ze juz niedługo przydzie ta kfila, ze wszyskie wojska, chtóre som w ziemi záklete, wsteno mu na pomoc i on tem wojskiem wszyskie królestwa zwojuje i zostenie on jeden na całem świecie królem.
Ale, jak widać, to sám rozum pokazuje, ze sie do tego prowadzi, bo jezeli sie jedno spełniéło, to i to sie spełnić musi, bo nima rady, zeby tyla ludności ta ziemia wyzywiéła.“
Jest wiara wśród ludu, że pod Sandomierzem śpi zaklęte wojsko polskie, które kiedyś się zbudzi i stoczy krwawą bitwę. Strach pomyśleć, co się wtedy stanie. Kiedy to będzie, nikt nie wie.
Różne obznaki na niebie widzieli starcy w tych stronach, gdy jeszcze dziećmi byli. Wieku jeszcze niema, ale kilka dziesiątek lat temu już będzie. Widziano na wschodzie słońca, dwie ogniste rózgi, niby dwie miotły, które mieniły się w dwa miecze. Mówiono: „będzie wojna — pewnie ta ostatnia wielka“... To znów ukazała się na niebie gwiazda z długim ogonem, niby kobieta