Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
5

kiepskiéch casów. My jak my, to moze nie, ale nase dzieci to s pewnościom sie doc’kajo.
I zaczął sobie w fajeczce ogień poprawiać, bo mu przygasł. Tu jeden z gospodarzów tak zagadnął dziadka:
— Dziadusiu! a jakiez to te złe casy nasteno?[1]
— Oj bardzo, bardzo złe! moi kocheni ludkowie! bo nasteno penowie z wilcemy garłemy, zabiero wám paswiska, z lasów wás powygeniajo ji las zamkno, że nie bedzie wám do niego wlość.
Jeden z gospodarzów się odzywa:
— Dziadku, co wy mówicie! Jakby to mogli las zemknoć i paswiska nám odebrać, kiedy naso béło ji naso bedzie!

— Oj nastenie tak, nastenie i w nie długiem casię! Bedo robić pomiary, chłopu osobno i penu osobno, potem okopio rowemy, porobio kopce i kuzdy musi na swojem obstać. Nasteno zelazne piece ji różnakie masyny, ze bedo wszysko pozérać. Lasy bedo penowie niscyć, ze poźni go ji zabraknie. Gronta bedo na drobne kawáłki podzielone, ze na ostatku nie bedo sie mieli cem dzielić. Bedzie w polu duzo miedzów, jeden drugiemu bedzie podoréwáł i s tego powstenie wielgá nienawiść: syn ojca, brat brata, siostra sio-

  1. W gwarze stalowskiej, w której opowiadanie dziadka podaję, samogłoska a przed spółgłoską m i n przechodzi w dźwięk e, odpowiadający niemieckiemu ä.