Strona:Karol Mátyás - Z pod Sandomierza.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Sádomiérz na górze, Warsawa na dole,
nie bede sie zenił, póde na Podole.

Warsawa na dole, Sádomiérz na górce,
spodobáł sie matce, jesce lepi córce.
(Stale pow. Tarnobrzeski).

Miasto pełne dziejowych pamiątek; sławna, niegdyś nieprzebyta sandomierska i zaklikowska puszcza; ziemia przesiąknięta krwią tatarską turecką, szwedzką i polską — to pole do historycznych wspomnień i legend ludowych.
Zacznę od przepowiedni.
Rzuciły one czarną płachtę na dolę ludu, ale dla pociechy ukazały gdzieś zdala rąbek słońca. Oj daleko do tego słonka!... daleko...
Po wioskach, rozrzuconych wśród lasów, okalających Sandomierz, krążyła, jak opowiadają starzy, stareńcy już bardzo ludzie, którzy to słyszeli od ojców swoich, naocznych świadków, para siwych, pochylonych wiekiem dziadków. Dziaduś z babką, niby małżonkowie, nawiedzali dymne chłopskie chaty i różne ludziom opowiadali przygody. Kurzyli fajeczki na krótkich cybuszkach wedle staroświeckiej mody. Ludzie otwierali im gościnnie podwoje chaty, bo z dziadkami było im dobrze.