Strona:Karol Mátyás - Z krynicy mądrości ludu.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   7   —

bo temu chłopu, co się tak przechwalał Józef na imię — siadł sobie Józef troszkę na boku i dobył z koszyka z garnkiem kapustę i zajadał dosyć smacznie. Do tej kapusty przyniosła mu żona jego placek jakiś jęczmienny, taki cienki prarat (kawałek), nie bardzo dobrze udatny, ale cóż miał robić? wziął sobie ten prarat i jadł po kawałeczku, ale niebardzo mu przypadł do gustu i zaczął swej żonie hardo dogadywać:
— Czegóżeś mi nie przyniosła chleba do kapusty, jeno taki placek, co go nie mogę jeść?...
A żona temi słowy trochę się rozzłościła i odpowiedziała:
— A zkądże miałam ci wziąć chleba, kiedy go już ze trzy dni przy domu niema? Dobrze, co i taki placek choć masz! Nie widali go! on tu będzie grymasił! Najprzód postaraj się o żyto, to i o chléb już będzie łacwi (łatwiej).

O zjé pies psa, jak niema zająca,
to i ty, com ci dała, to chlaj (jedz)!“
Jeczmienny chléb nie głód,
a zgrzebna koszula nie nagota.
Trzeba się kontetować małem
i małe powinno człowiekowi wystarczyć.
Jakiegoś mie Boże stworzył,
takiego mie masz!

Powinno wystarczyć:

Jurku! Jurku!
raz chleba, a dwa razy żurku.[1]

Wreszcie ci, co tylko w żołąd (żołądek) wierzą, czyli obżartuchy, mają swoje przysłowie:

Lepiej brzuch zepsuć, niż Boski dar sponiewierać (albo zmizerować).



  1. barszczu żytniego, czyli żuru.