Strona:Karol Mátyás - Wilija.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

udziale żony lub czeladzi, która występuje w charakterze obrońcy drzew. Niektórzy pukają tylko siekierą w drzewo, mówiąc: „Żebyście się pilnowały i więcej owoców niż liści miały.“ Poczem obwiązują drzewa powrósłem[1].
Jasiek i Józek, co stojąc przed pośnikiem na zapłociu, o kochankach swych prawili i przyjacielskich udzielali sobie zwierzeń, idą teraz każdy do swojej, a obaj myślą jednako:
— Ej ta lnianowłosa, niebieskooka Róża, będzie ona moja?
— A ta czarna, kraśna jak wiśnia Hanka, czy mi się dostanie?
Gdy zajdzie do miłej dziewuchy, to jej zaraz powie, że w tym dniu cudownym należy im szukać wróżby losu: — Czy będziesz moją? Bierze więc dziewucha wałek, którym się szmaty magluje i w drzwi stajni końskiej puka, pytając: — Kary![2] będzie w te mięsopusty nase wesele? Gdy koń zarży, to pewnie się w te mięsopusty pożenią.
Nie tak idealna gospodyni idzie do stajni bydlęcej i pukając w drzwi wałkiem, pyta: — Krasula, bedzie trawa? Jak które bydle „zamrucy“ to mówią, że „bedzie lato urodzajne“ a jak nic się nie odezwie, to „bedzie lato kiepskie.“
Pukając w drzwi chlewka, pyta się: — Bedzie zołądź? Jak która świnia „zarechce“ to będzie w lecie obfita żołądź, a jak nie zarechce, to i żołędzi nie będzie.
Idzie tam, gdzie się drzewo rąbie, bierze ze sobą przetak i rachuje do przetaka trzaski:

— Jedna, nie jedna! dwie, nie dwie! trzy, nie trzy! śtyry, nie śtyry! pięć nie pięć! — Aż tak

  1. Gorzyce (Powszechne).
  2. Albo: gniady!