Przejdź do zawartości

Strona:Karol Mátyás - Podania i baśnie krakowskie.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

ku niemu. Ciarki przeszły mu po ciele, ale nie tracił jeszcze odwagi. Oficer szedł, trzymając w ręku cygaro — widocznie chciał je zapalić od cygara żołnierza. Gdy nadszedł, zajrzał żołnierzowi bystro w oczy i splunąwszy, krzyknął ze wstrętem:
— Tfu! szwab!
I w tej chwili zawrócił. A żołnierz zemdlał natychmiast, „nie mogli się go dokrzysić; dokrzysili się go wreszcie, ale żył tylko trzy dni i umarł“.
(4.) Żołnierze w załodze na Wawelu widzą nieraz w nocy między jedenastą a dwunastą godziną postać niewieścią, wiotką, smukłą, w białej długiej sukni, z jasnemi, na ramiona rozpuszczonemi włosami. Wychodzi od kościoła i po krużganku się przechadza, wachlując się szerokim białym wachlarzem — a suknia jej szeleści. Za lada szumem znika ta pani. Mówią, że to jest jakaś pokutująca królowa czy księżniczka.
(5.) Przez most Podgórski dąży nieraz północną porą szybkim krokiem niewiasta biało ubrana, w wianuszku z kwiecia na głowie, i każdego przechodnia dźwięcznym głosem pyta:
— Gdzie jest kopiec Wandy?...
Kto jej odpowie, to mu rzeknie: Bóg zapłać! — i idzie dalej, znów następnego tem samem zarzucając pytaniem. Kto jej zaś nie odpowie, temu w oczach z szmerem, znamionującym gniew, znika. Mówią, że to jest Wanda.