Strona:Karol Mátyás - Dramat gminny polski.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Józef.

Oto lezy we złobie.

Kuba.

Bie jacy panosku, a któz go tam połozył?

Józef.

Sám sie tak unizył, jakoby cłek w małéj osobie,
aby nás ze złéj mocy wyswobodziuł.

Dameta.

Toć go tsa psywitać, tsa było darówać,
tsa buło się nám jacy dobze psygotować,
a myśmy wybiegli jak z lassa jakiego,
nimámy nic w kobieli lá Pana takiego.

Matys.

Nietaki on to Pán, jak nasi byli psodkowie, aby miał co potsebówać,
jes on Bogiem, co dás to dás, tem sie bydzie kontetówać.
Ach witájze! psewitájze Paniątecko, Zbawicielu świata!
A cegóz sie docekały moje siwe lata,
gdy patsemy na Boga nowo zrodzonego,
który nás má wybawić z mocy carta złego.
Ale słys! słys! mám tu wałásek (wałeczek) syra, mám téz i spyreckę
a bądź na mnie łaskawy, ba! i na tsodeckę,
od wilków leśnyk, aby mi nie ceniły skody nijakie;
niek ik tam weźnie niescęście wselakie.
Mój dziadek nieboscyk — Boze mu tam bądź miłościwy!
to sie i dziewięciu wilków nie báł, choć buł stary i siwy.

Dameta.

Kwardy buł.

Matys.

A le ty takim nie bydzies.
Psyniesę ci téz co więcéj, jak po drugi raz psydę,
bo já nierad do Pana z próżnom ręką jidę;
tylko zaźrę do swoje, co sie ta ś niom dzieje,
chorá mi buła, małá jéj nadzieja.
Rádze (racz-że) mi ją uzdrowić! prosę Cię jak Pana,
a jak po drugi raz psydę, psyniesę Ci tłustego barana.

Dameta.

Já ubogi Dameta, nálichsá chłopina,
abym miáł, tobym dáł choć samego wina;
ale my ta, nieboze, o niem nie słychámy,
tylko sie po kapecce gozáłecki napijemy.
Mám sám jesce kapitek (?), cośmy nie wypili,