na szyi wielkie korale, szła także na kupno do miasta. I ta kobiéta mówi do tego kowala:
— Widzicie, kumotrze! skądsi sie tu wziena figura Matki Boskiéj?
Kowal sie obejrzał i to samo ujrzał. Pokazywał synowi, ale syn nic nie widział. Wsiedli na łódke i ruszyli na środek. Jak już byli na środku rzéki, tak nagle nadleciał okropny kruch lodu, gruchnął w łódke, łódka sie przewróciła do góry dnem, i wszyscy potonęli. Tylko kowal był przyciśnięty z jednej i z drugiej strony kruchami lodu. Jak go znaleźli, miał oczy otwarte i usta na ościéż. Widać chciał wołać o pomoc, ale że był bardzo ściśnięty i nie mógł. Powiadają, że ta figura to była śmierć, bo śmierć sie czasem zamieni we figure, albo téż w słup, co droge wskazuje.“
Śmierć mieszka na cmętarzu. Na każdym cmętarzu jest jedna śmierć. Najczęściej ją też tam widują, jak stoi pod starym jakim drzewem lub siedzi pomiędzy grobami. Nieraz widziano ją na dzwonnicy kościelnej.
Jedna kobieta opowiadała:
„Jakem była w Niepołomicach, mieszkaliśmy zaraz przy kościele. Okno z piérwszéj izby wychodziło na dzwonnice kościelną. U góry na téj dzwonnicy były dzwony, a na dole była trupiarnia. Raz siedzieliśmy późno w noc, lampa sie nie świéciła, tylko sie paliły szczypy na kominie. Przyszedł do nas stróż nocny, jak zawsze, na pogawędkę i zaczął opowiadać, że piekarz Bochen jest bardzo chory. — „Kto wié, czy jutro nie umrze!” Miesiąc świécił na niebie, okna były otwarte, bo było ciepło — bo to jakoś w lipcu było — jedna z dziewcząt wychyliła głowe do ogródka, nagle odskoczyła od okna i zawołała:
— Patrzcie ino! patrzcie ino! jak ze dzwonnicy jaká kobiéta złazi po murze!
Wszyscy powychylali głowy oknem do ogródka i patrzyli sie, co to jest. To była kobiéta bardzo wysoka w okropnie długiéj koszuli, tak, że jéj nóg nie było widać, włosy miała jasne, rozpuszczone, bardzo długie, i trzymała w ręce laseczke. Złaziła po murze pomalutku, a trzymała sie muru jedną ręką — ręce miała okropnie długie a białe jak śniég! Twarzy nie można było widzieć, bo miała osłonioną włosami. Zaraześmy poznali, że to jest śmierć. Jeszcze Mikołaj, stróż nocny, chciał na to wołać, jak zeszło z wieży:
— Jaguś! Jaguś! po kogóż ta idziesz?
Strona:Karol Mátyás - Śmierć w wyobraźni i ustach gminu.djvu/14
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.