Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nareszcie ulokowałem swój środek ciężkości mniej więcej stale i zacząłem oszukiwać siebie miarowemi oddechami, powiedziałem sobie, że kleją mi się oczy i zacząłem je przymykać. Przez przymrużenie powiek nadawałem wszystkim przedmiotom charakterystyczną podwójność i rozkołysanie...
I gdy nawet potem oczy szerzej rozwarłem, podwójność się nie zatracała. Proste linje konturowe ram, listew, całego drewnianego wnętrza przedziału przybrały taki kształt, jaki się widzi na fotografjach zepsutych nieco wskutek wstrząśnięcia aparatu podczas zdjęcia. Chcąc dotknąć stopą podłogi, chcąc ująć ręką pas skórzany od okna, podnieść klapę stoliczkową tam umieszczoną — chybiałem wciąż wskutek nieporozumień między okiem a ręką, jakie się trafiają temu, kto w przezroczystej wodzie chce chwytać zanurzone tam przedmioty. Zapalając papierosa, nadpaliłem sobie wąsa, a zamiast godziny 11-ej wyczytałem na zegarku godzinę 12-tą.
Około tego czasu, obserwując drzemiących współpasażerów, zauważyłem pewne nieprawidłowości, zachodzące w postaciach ich ciał. Dym z mojego papierosa, zamiast się rozwiewać, jakby rósł, mgławicowemi smugami unosił się po przedziale, a potem się jakby tu i ówdzie umiejscawiał... I wówczas z siedzącego opodal naprzeciw mnie akademika zaczęło się powoli coś wysuwać, ostrożnie, w stronę panny. To coś, pochyliwszy się wreszcie nad nią, zmieniło się na swym końcu niby w usta i lekutko pocałowało niemi zaspaną dziewczynę, poczem cofnęło się napowrót. Nie zbudziła się. Wtedy to coś wysunęło się znowu, uwyraźniło się więcej — oprócz ust zarysował się nos, czoło, cała głowa, z boku wyrosły mu ręce i ten namiastek człowieka zaczął namiętnie ściskać i całować oddane mu na pastwę rzeczywiste ciało, pod-