Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Dukat
Studjum wyssane z palca

— Sąsiadka pewnie wychodzi, żeby na mnie nakrzyczeć przez to, że drzwi u mnie otwarte i para bucha? Czy ja się będę w tej parze dusiła, pani myśli? Smród, niech cholera porwie. Co pani tak zamyka od siebie? Ta to pani nie zaszkodzi, pani nie taka wielka pani, żeby same perfumy wąchać. Ja tu od dwóch dni się sprowadziłam, a drzwi u pani wciąż zamknięte. Myślę sobie: chorują czy co? Korona by mi z głowy nie spadła, gdybym wyszła.
— To klucz się, proszę pani sąsiadki, zgubił i wychodziliśmy tamtędy.
— U mnie to się nigdy nic nie zgubi. Ja tędy będę mydliny wylewała, proszę pani, niech no pani nie sypie tu tyle odpadków z kartofli. Kartofle to tego roku takie świństwo, że aż strach.
— To pani ciągle pierze?
— No, a jakże, przecie ja nie żadna hrabina, ani prezydentowa, ja praczka prewatna, piorę dla moich gości, niech ich choroba weźmie z temi brudami. Chwała Panu Bogu, że są brudy, to piorę.