Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otworów w skorupie, roztargał go na kawałki, wysypując zawarte wewnątrz rdzenne „ja“ sobowtóra w kształcie trocin.
Po tej egzekucji uspokoił się, kopnął trupa i położył się spać. Śnił mu się najpierw śmiech, skombinowany z przesypywaniem się trocin; za tym śmiechem pędziło stado byków, wprost naprzeciwko niego, Mojskiego, grożąc mu przebiciem rogami lub stratowaniem. Lecz on w chwili, gdy pierwsze byki już go dosięgały, skoczył wgórę i zawisnął w powietrzu tuż ponad groźnemi rogami i tak już płynął bez przerwy, podbijając się coraz to wyżej.

∗                      ∗

Nazajutrz plakaty ogłosiły miastu, że Mojski umarł. Mojski sam ułożył trupa w trumnie, wypełnił go pieniędzmi i zamknął trumnę. Nie chcąc wtajemniczać nikogo w sekrety bebechów swojej duszy, uniknął obdukcji zwłok i obudził w ludziach mniemanie, że nieboszczykiem jest może jego brat lub inny krewny. Nim oddał trumnę na karawan, gorzko i szczerze nad nią zapłakał, ale potem tylko rzewna lekkość, bliska wesołości, zapanowała w jego sercu.
Tony pogrzebowej muzyki, którą zamówił dla swego ś. p. „ja“, wywoływały w nim uczucie nadchodzącego odrodzenia, pewność narastania nowego „ja“, przypomniały mu pękanie lodów na wiosnę. Osłabiony był jednak jeszcze i senny i dlatego kroki jego wydawały się jużto krokami podrygującego tancerza, jużto zataczaniem się rekonwalescenta. Miał wrażenie, jakby szedł w zmierzchu ku jutrzence, jakby gdzieś w pobliżu jego stóp pluskała jakaś niewidzialna woda, wylewając się z nieznanych rezerwoarów, lecz rozmiarów tych zmian ocenić nie po-