Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z kamienicy, wbiegł na jakieś schody prowadzące na pierwsze piętro, tam zatrzymał się, widząc, że już światło na tych schodach zgaszono, i czekał. Zaraz wybiegł ktoś na kurytarz, może ów student, i popędził dalej, zapewne na ulicę, potem wszczął się jakiś harmider, trzaskanie drzwiami, bieganina. Student wrócił z niczem, a widząc w podwórzu stróża, wychodzącego w celu zamknięcia bramy na noc, pobiegł ku niemu i zaczął wypytywać:
— Czyście nie widzieli? był u nas jakiś złodziej, ale uciekł.
Stróż gderał coś pod nosem i kulejąc na prawej nodze, poszedł zamykać bramę, kompozytor zaś po oddaleniu się studenta, zbiegł ze schodów, niby jako zamieszkały na któremś piętrze lokator, minął stróża, wypadł przez otwartą jeszcze bramę na ulicę i wreszcie odetchnął swobodnie.
Od tego czasu jednak scena podpatrzona w owym domu nieraz jego myśl zaprzątała. Niebezpieczeństwa swego nie pamiętał, natomiast żałował, że wobec Rysi nie zachował się jakoś inaczej. Chodził nieraz popod okno, lecz albo zastawał je zamkniętem, albo — gdy było otwarte — nie można było wejść do środka, bo w salonie zawsze znajdowało się liczne towarzystwo, a zresztą nie mógł już drugi raz zdobyć się na takie szaleństwo. Narazie nie chciał wypytywać o nazwisko rodziny, która tam zamieszkała, bo to znaczyłoby być niedyskretnym, lecz spodziewał się ujrzeć jeszcze kiedy Rysię w oknie lub na ulicy. Kochał się w niej kilka dni, a sonatę swoją poświęcił „nieznajomej“. Wkrótce potem wyjechał uczyć się do egzaminu państwowego, a Rysia wyleciała mu z serca i pamięci; gdy zaś wrócił do Lwowa i szukał jej, powiedziano mu, że „ci państwo“ się wyprowadzili. Dalej sobie trudu nie zadawał.