Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miało się ku zachodowi, gdy nad cmentarzem pojawił się aeroplan o bladoniebieskich skrzydłach ważki. Na te skrzydła położyła Ludmiła swą prośbę i patrzyła długo w niebo, jak aeroplan skowrończemi kołami odlatywał w nieskończoność, niosąc myśl matczyną do sfer najwyższego spełnienia.
Z kasztanów ułożyła na grobie imię jak zaklęcie. Zapaliła świece i jednoczyła się z życiem tych ubogich płomieni, aż w cieniach nocy wykuły sobie kaplicę jarzącego się światła, w której miało się dokonać zapowiedziane jej przez sny misterjum.
— Pamiętasz Osiu, jak to raz zapytałaś mnie: Mamo, jak to się rodzi? I kiedy się wahałam, usiadłaś poważnie na krześle, obciągnęłaś sobie sukienkę i powiedziałaś: Ale opowiedz mi od początku!
— Teraz będziesz sama obecna przy początku i wszystko zobaczysz. O, bo ty jesteś już starsza, o wiele starsza. Raz pytałaś mnie: Mamo, czy w grobie się rośnie? Ja nie wiem, ale niedawno śniłaś mi się, że znalazłam cię szpakowatą i rozmawiałem z tobą jak z siostrą.
— Mam ci opowiedzieć bajkę? Czy o strachach? O, dziecino, ty sama jużbyś teraz mogła straszyć. Ale opowiem ci tę o matce, która szukała swego zmarłego dziecka, — pamiętasz? — nad którą obie płakałyśmy.
— Pewnej matce niepoczciwa Śmierć zabrała dziecko. Zdrzemnęła się tylko na chwilkę, zmęczona czuwaniem, a dziecka już nie było. Został się tylko połatany zajączek i głupie lalki, które o niczem nie wiedziały.
— Więc matka wybiegła z chaty i zobaczyła Noc. Noc, której głowa dotykała nieba. A noc nie chciała jej wskazać drogi, którą Śmierć uciekła, i matka musiała jej wyśpiewać wszystkie pieśni, które śpiewała chorej córeczce,