Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedy się rozdziewiczyłeś pod tym względem! — pomógł Jules.
— Właściwie zaczęło się to jeszcze dawniej, kiedyśmy wojowali z andrusami po przedmieściach...
— Chodziło się z bokserem...
— Bokserem huknąć kogo w pysk, to padam do nóg!
— Otóż była wtedy wielka reduta. Ja byłem przebrany za pierrota. Po dwunastu kieliszkach założyłem się o flaszkę szampana, że w ciągu godziny zrobię jakąś awanturę aż miło. Jaką, sam jeszcze nie wiedziałem. Kręcę się po sali, a tu już trzy kwadranse minęło. Za mną Zdzich, Stach i inni świadkowie zakładu. Co tu robić? Całowałem i ściskałem maski, ale to świadkom nie wystarczało. Nareszcie się jednej dorwałem, która szła pod rękę z kozakiem. Zaczepiłem nie ją, ale kozaka, krzyknąłem nań zgóry po rosyjsku: Brat, broś etu płot’! Wybałuszył na mnie oczy i zaczyna mi coś perswadować — po polsku. Pasja mnie porwała. On — po polsku! A właśnie reflektor, ustawiony na galerji, rzucał na salę gamę różnych świateł: zielone, czerwone, żółte, i nagle na krąg, w którym staliśmy krzycząc, padło światło fioletowe. Wtedy jakby na sygnał łupnąłem go w pysk, i jemu zapewne stało się przed oczyma ultrafioletowo. Komedja to była nielada, bo w tej chwili także muzyka się wdała, zacząwszy grać: Boże wspieraj, Boże ochroń... Niespodziewanie awantura przybrała charakter polityczny, bo było to przed wojną. Na sali zaczęła się bitwa, ale goście chcący tańczyć wyrzucili ją do sąsiedniego pokoju. Guzy oberwała jedna i druga strona, aż wkońcu wyjaśniło się wszystko przy kieliszkach mojego wygranego szampana.
— Czy to był kozak autentyczny? — spytał niedomyślny François.