Strona:Karol Irzykowski - Z pod ciemnej gwiazdy.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najwyższy i najtęższy z myśliwych, łypiąc oczyma w stronę nieznajomego.
— Rozumiem cię, Jean! — odrzekł tajemniczo Jules, chudy lecz żylasty efeb.
— Zapewne masz na myśli bicie w pysk — wypaplał niedelikatnie trzeci, zwany przez tamtych François, najmniejszy z nich, lecz zato należycie czupurny.
— Ja nie biję w pysk z zasady, tylko gdy potrzeba — skromnie eksplikował swoją naturę Jean.
— Nie z zasady, tylko z przyzwyczajenia — pochlebiał mu Jules.
— Nie z zasady, tylko z frontu? — dodał dowcipnie François, pełen uznania dla Jeana. Właśnie palcami, tkwiącemi w rękawiczce, rozrywał Mercure de France.
— Ile razy biję w pysk, przez dwa dni potem żałuję, ale cóż, taką mam ciężką rękę a w niej świąd. A biłem już siedem czy osiem razy. Tego, co było przed dwoma dniami — o czem wiecie — nie liczę. Cała służba, każdy robotnik, wszystko jest teraz u nas zdenerwowane, i tylko go o co poprosisz, a on zaraz ni stąd ni zowąd głos podnosi: Czy pan myśli, że ja tu dla pana? Pan wie, ile teraz chleb kosztuje? I tak dalej. Lepiej trzeba go było za złośliwe uszkodzenie cudzej własności oddać w ręce policjanta.
— Nic nie szkodzi, niech chamy nie myślą sobie, że tylko oni mają pięści. Hołota by się zanadto rozwydrzyła! — uspokajał François ewentualne skrupuły Jeana.
— Ale powiem wam, jak to ja kiedy indziej bijałem po mordzie. Naturalnie nie liczę tego, co było przy wojsku — to sami wiecie, że każdy oficer musi bić po pysku, na to niema rady, niech sobie socjaliści o tem co chcą gadają. Ale opowiem wam, jak to się dla mnie zaczęło, jak to było po raz pierwszy...