dziła się tylko z jednego słowa do drugiego, a nawet owszem wyśrubowano poezyę jeszcze wyżej niż dawniej, w drugim przeciwstawiono poezyi działanie, stwierdzając zresztą jej władzę bez pytania o legitymacyę tej władzy[1]. Poezya jako postulat pozostała na tem samem miejscu, co się okazuje choćby z tego, co się pisze o „Wyzwoleniu“. W obu wypadkach powtórzył się na małą skalę w dziedzinie ducha ten proceder, co z protestantyzmem, którego rzekoma liberalność stała się źródłem nowych błędów. Powszechne dotychczasowe przesądy o poezyi panują dalej a streszczają się one w następującem tchórzliwie-ogólnikowem zdaniu, które słyszałem z ust pewnego bardzo wybitnego poety: „Wszystko mi jedno, co kto napisze, byle to była poezya“. A więc wszystko jedno: biblia czy Nietzsche, Zola czy Sienkiewicz, Ibsen czy Japończyk, króciutki aforyzm Maeterlincka[2] czy trzytomowe dzieło Dostojewskiego — byle tam była poezya. Zachowanie się przeciętnego czytel-
- ↑ Pierwiastek pałubiczny chciał, że Wyspiański puścił prędzej odemnie w świat myśl na pozór podobną do jednej z tych, jakie się oddawna przygotowywały w mej pracowni, i popsuł mi tym sposobem świeżość i symetryczność oddziaływania na czytelników. Równocześnie powstał dla mnie ten punkt wstydliwy, że jako autorowi nieznanemu nie wypada mi „przypinać łatki“ pisarzowi tak sławnemu jak Wyspiański, choćby dlatego, żeby się nie narazić na zarzut zazdrości. Sprawa jednak stanęła u nas w tem stadyum, że absolutnie tej osobistości pominąć nie mogę. Wiem, że dorywcze załatwianie się tak z Wyspiańskim jak i z innymi naszymi autorami pociągnęło za sobą pewne jednostronności (w myśl str. 401. w. 23.) — ale nie robiłbym tego, gdybym nie miał nadziei z każdym z nich kiedyś obszerniej się rozprawić.
- ↑ Przybyszewski — a za nim Zbierzchowski — uważają refrain Maeterlincka: Et la tristesse de tout cela, o mon ame, et la tristesse de tout cela... za szczyt poezyi, a ja za szczyt banalności.