Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Z
Zycie Maryi Dunin gasło powoli, a nie można było poznać, skąd pochodzi siła, która ją zabija. Było to tak, jakby konała pod wpływem wyziewów zatrutych, które tylko ją dosięgały. Ale ona cieszyła się jak obłąkana i rada była z tego rozkładu ciała i duszy, który się w niej odbywał. I jakby jej nie dość było tego powolnego zanikania, godzinami wpatrywała się w słońce, aż jej wzrok zupełnie ociemniał. Ja i Hermina staliśmy się przewodnikami skazanej, wciąż zatopionej egoistycznie w swoich snach i marzeniach.
Kiedyśmy raz z oślepłą wyszli na pagórek i podziwiali wspaniały zachód słońca, ona, zwykle milcząca, zerwała się i wyciągnąwszy przed siebie ręce, zaczęła wołać, że oto teraz dla niej wschodzi czarne słońce wiecznej nocy, a na tej tarczy, roztaczającej ciemność wokoło, błyszczy biała plama geniuszu. Daremnie uspakajaliśmy ją; wreszcie z przekory czy z coraz większego osłabienia straciła także mowę. Nie wspominałem jej już więcej o mojej miłości, bo czyż nie byłem jednym z tych, którzy ją skazali? Całą siłą młodzieńczej duszy kochałem teraz Herminę, w której twarzy odnalazłem tak dawniej kochane rysy Maryi, i rozpoczęła się między nami w kwitnących ogrodach odwieczna idylla dwóch kochających się serc, a obecność tej oślepłej Sybilli, otoczonej cieniami śmierci, przydawała naszemu romansowi dziwnego uroku.
Wreszcie umarła Marya Dunin. Ciało jej, które gniło już przed śmiercią, rozłożono chemicznie na pierwiastki, a równocześnie spalono ową książkę, napisaną rzekomo