Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zamiarów Strumieńskiego odrębne życie psychiczne, — jakkolwiek była to raczej tylko drobna nieprawidłowość, guz, z którego Pawełek mógł sobie zarówno dużo jak mało robić, a który wobec corazto silniejszych innych wrażeń duchowych mógł się rozpuścić i zaginąć. Po za tem życiem bowiem, zasklepionem osobno i nie poddawanem kontroli logicznej, prowadził Pawełek pospolite życie dziecka, zaczynającego gimnazyalną naukę.



Kiedy na wiosnę mokra gleba nasyca brzozy życiodajną wilgocią, wówczas przychodzą do nich niekiedy młodzi chłopacy i prześwidrowawszy korę drzew, ściągają z nich i piją sok zimny, przeźroczysty, słodkawy w smaku. Gdy już mają dość, obmazują otwory czarną ziemią, ale często ten opatrunek przesiąka wilgocią drzewa, odpada zmieniony w grudkę błota, i sok wycieka dalej po białej korze na szkodę smukłego drzewka. I z ich ciałami dzieje się też nieraz tak samo.
Dotychczas jednak w fantazyach Pawełka, jak powiedziano, nie było ani cienia zmysłowości, wszystko było czystą bajką o ludziach bezpłciowych. Ba, nawet bajki te były poniekąd środkiem desinfekcyjnym, strzegącym go od wszelkiego „przedwczesnego zepsucia“, któremu podlegały inne dzieci, — przysporzyły mu bowiem parę szyderczych przydomków i wyizolowały go.
Kiedy przyjechał do domu na wakacye, był prawie sam sobie zostawiony, bo chociaż ojciec na pozór tak jak przedtem poświęcał mu dosyć czasu i np. urządzał z nim przejażdżki po stawie i uczył go pływać, ale o tem, co było z obrazem Angeliki, nigdy nie wspominał. I oto podczas pewnej wycieczki w pola zdarzyła