Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieński upatrzył już nawet osobniki żeńskie, z którymi mógł wypróbować wartość nowych poglądów; dotychczas myślał o nich dorywczo, nie na seryo, teraz stały się one motorami „fazy“. Należała do nich przedewszystkiem Paulina, nauczycielka w domu Strumieńskich, o której wnet będzie mowa. Dlatego to nie mogę powiedzieć, żeby Strumieński przechodził teraz jakąś walkę wewnętrzną, bo wynik tej „walki“ był już z góry rozstrzygnięty — było to więc raczej usprawiedliwianie tylko i pocieszanie samego siebie.
A ku temu celowi stał się głównym jego obrońcą ten sam pierwiastek pałubiczny, który mu wpierw w urządzaniu podziemnego życia tak bardzo przeszkadzał (w rozdz. XI.). Teraz Strumieński sam z zaciekłością biczownika rozbijał to życie młotem krytycznym, niszczył jego piękne umeblowanie, nie oszczędzał ani Angeliki ani siebie, zawarł sojusz z dawnymi i nowymi skrupułami, unikał myśli, któreby musiał położyć na drugą szalę. Przyjrzyjmy się jak tendencyjnie ustawiał teraz te same fakta, które pierwej szeregował pod innymi kątami widzenia. Ot np. wykrył na spodzie swego przywiązania do Angeliki nowy czynnik: wdzięczność. Wdzięcznym był za jej uwielbienie i miłość, — ale czyż to było istotnie uwielbienie? czyż nie odgrywał on tu raczej śmiesznej roli narzędzia, bałwana, — na którego ona chwilami z takim uśmiechem wyższości patrzyła? — Ich całe pożycie było pasmem różnych kłamstw: on wmawiał w nią, że ona ma talent, a sam jej wszystko poddawał, ba, sztuka była tylko formą miłości zmysłowej, nowym płaszczykiem, zabawką. Brnąc dalej w tych niesprawiedliwościach, rzucał Strumieński kalumnie na swą miłość z Angeliką. Oboje pracowali nad dziełem uszlachetnienia miłości — co za komedya! a w gruncie