Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obalił licytacyę. Jednakże ludzie, niechętni Strumieńskiemu, mieli teraz pretekst do zarzucania mu, że jest skąpym awanturnikiem, który swą połowiczną pomocą pomieszał X-om szyki. Strumieński zaś upatrywał w tem zajściu intrygę oszukańczą, która rozpoczęła się już w chwili inicyowania owego związku, ale mylił się, bo nie znał psychologicznej techniki wypadków. Wprawdzie istotnie nadużyto jego zaufania o tyle świadomie, że majątek Strumieńskiego uważano za dojną krowę, za male parta, któremi powinno się teraz ratować uczciwych ludzi, i np. nie przy tej, ale przy innej sposobności podsunięto mu myśl, by w gronie najszlachetniejszych obywateli zrobił rewizyę życia swego ojca, zlikwidował folwarki odkupione tak tanio od bohaterów i przeznaczył je na cele dobra publicznego. Ale zresztą wszystko szło tak, że obaj ci obywatele, X. i Truskawski, mieli na zawołanie dowody najlepszej wiary i to nawet przed swemi własnemi sumieniami. Ten moment rzekomej dobrej wiary i przygotowywania sobie zawczasu rzetelnych motywów powtarza się w historyach wielu oszustw. Pozory dobre i złe cudownie splatają się z sobą, a potem u widzów wywołują wręcz przeciwne osądy, dlatego, bo tzw. zło zawsze jeszcze ludzie wyobrażają sobie jak akt szczerej decyzyi, na sposób Franciszka ze „Zbójców“, Jagona lub Ryszarda III.[1], zamiast widzieć, jak ono już przy swem urodzeniu się, wiedzione instynktem samozachowawczym, wchodzi w chemiczne połączenia z pierwiastkami „dobra“, od których sobie maski pożycza. — W powyższym przykładzie nawet jeszcze głębiej pójść można. Oto rzecz miała się tak, że Strumieński właściwie nie miał o co mieć żalu do tych, co go oszukali, on sam bowiem w tem pomagał. Przeczuwał on, że go X-owie „naciągną“, że tych pieniędzy już nie

  1. Schopenhauer w: „Maxymach“ (sub 29.) między innemi tak pisze: „...Natura nie postępuje tak jak poeci-partacze, którzy, mając przedstawić głupca lub łotra, biorą się do tego tak niezgrabnie, że niejako za każdą osobą widzi się autora, który ich zamysły i słowa wciąż dementuje i ostrzegającym głosem woła: „To jest łotr, to jest głupiec; nie wierzcie temu, co on mówi“. Przeciwnie natura robi tak, jak Szekspir lub Goethe, w których dziełach każda osoba, choćby nawet szatan, ma słuszność, póki jest na scenie i przemawia; ponieważ skreślona jest tak objektywnie, że mimowoli wciąga nas w koło swoich zamiarów i myśli i zmusza do sympatyi; ponieważ tak jak wszystkie dzieła natury, jest ona rozwinięciem pewnego wewnętrznego pierwiastka, wskutek czego jej czyny i słowa są naturalne a więc i konieczne“. Tę prawdę powinnoby się właściwie znać powszechnie i dziś niema takich poetów, o jakich tu Schopenhauer mówi. A jednak w potocznem życiu szafuje się ogólnikami: głupiec, idyota, łajdak, szuja itp., tak bezwzględnie i z takiem przekonaniem, że dzieje się to chyba albo z lenistwa albo dla własnego dobrobytu intellektualnego (patrz uwagę do str. 112.).