Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najrozmaitszych niespodzianek. On zaś przypuszczał, że tu już jest oczekiwany tunel do świata zagrobowego, tymczasem zamiast utęsknionej przezeń postaci zjawiał się uparcie inny sen, który do teraźniejszego jego życia wcale nie przystawał, a pochodził z czasów jego chłopięctwa: mianowicie sen o instruktorze, który po pijanemu bił go linią za to, że Robertowi przed pójściem do szkoły nie powkładał książek do torby. Nawiedzały go również dość często przykre sny z najbliższej rzeczywistości, takie, w których pod maską różnych nonsensów powtarzał się ten sam co na jawie stan mglistych Syzyfowych usiłowań dotarcia w głąb..., tylko zredukowany do dziecinnej karykatury.
Aby więc do snów wprowadzić pożądane tematy, postanowił za jawy wyżłobić w umyśle swoim odpowiednie bruzdy. W tym celu chodził znowu do muzeum Angeliki i ćwiczył się w rysowaniu jej twarzy. Miał dość materyału pod ręką, szkiców, fotografii, portretów, wreszcie ów cudowny obraz Angeliki, który zawsze najbardziej przypominał mu jej „wszechobecność“ i był wiecznem źródłem beznadziejnej nadziei. Chciał doprowadzić do takiej wprawy, żeby z pamięci rysować kontury jej oblicza w dowolnem ułożeniu.
Ale ćwiczenia nie szły tak, jak sobie obiecywał. Wprawdzie znalazłszy najwybitniejsze cechy jej oblicza, spamiętywał je sobie dokładnie, i po kilkunastu dniach prób udawało mu się trafiać podobieństwo, jednak to, co wychodziło z pod jego ołówka, nie zadowalało, owszem irytowało go, bo było przeważnie karykaturą, to jest podobieństwem li tylko ogólnikowem, takiem, na jakie właśnie mógł się zdobyć dyletant. Nadto w toku prób owych, które wkrótce zaczęły odbiegać od swego właściwego przeznaczenia i ciągnęły go za sobą w labi-