Strona:Karol Irzykowski - Pałuba Sny Maryi Dunin.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać, odbić majaczenia — takie lotne, szybkie, niewidzialne płótna fantazyi.
Wkrótce nie wystarczył mu materyał w muzeum Angeliki. Nie tylko dlatego, że ten materyał był mu bądź co bądź ograniczony, więził wyobraźnię jego tęsknoty i nie stał w stosunku do tego ideału kochania pogrobowego, który się w Strumieńskim wytworzył. Co najważniejsza, że wpatrywanie się w konterfekty jej postaci przy niemożności przekształcenia ich w oryginał, męczyło jego umysł. Bezwładność i obojętność materyi, wypełniającej te przedmioty „sztuki“, budziły w nim ironiczne niezadowolenie ze sztuki wogóle, tej sztuki, która nie pomagała mu przejść poza pewną granicę. Tak więc ani zazdrosna zaradczość Angeliki, ani jego własna egoistyczna w rzeczach malarstwa wynalazczość, nie mogły zakryć przeraźliwej luki, którą rzeczywistość odkrywała w corazto innej formie.
A skoro mu już nie wystarczała tęsknota retrospektywna, t. j. zwrócona w przeszłość, zaczął próbować, czy mu się nie uda stworzyć surrogatu przyszłości. Kto chce, niech ten stan nazwie sztucznym, chorobliwym; gdzież jest legalna granica marzeń? Czy i tu ma panować system rogatek?
Szło najpierw o zbliżenie się do świata duchów. Strumieński nic w tym względzie nie „postanawiał“ — jakgdyby bał się spłoszyć ten delikatny żywioł, z którym chciał mieć do czynienia. Zresztą swego czasu nauczył się w duchy nie wierzyć, potem słyszał o różnych znanych objawach, które nawet niedowiarków nawracały, i to zachwiało jego sceptycyzm, ostatecznie jednak nie miał nigdy sposobności wyrobić sobie o tej kwestyi gruntownego przekonania. W rozmowach z Angeliką wspominało się nieraz o duchach, ale w sposób bardziej poe-