się cofnąć. Wtem daleko, na przeciwnym brzegu, ujrzał coś cudownego. Był to kwiat tylko, ale podobny do gwiazdy, dumny swą niedostępnością.
Człowiek wzniósł dziki okrzyk, nabrał rozpędu, dał znak koniowi, a ten odgadując myśl swego pana, leciał jak wiatr i nie zatrzymując się zarżał głośno i skoczył na drugą stronę.
Tu zerwał człowiek ów kwiat dziwny i jechał dalej.
Słońce już zeszło z południa i palmy rzucały długi, zapraszający cień na trawniki. Dał tedy koniowi spoczynek, a sam posilał się daktylami, które wiatr obficie strząsał. Szukając ich jednak, zobaczył jakiegoś człowieka, który stał pod palmami. Był to starzec z długą, siwą brodą, on to, a nie wiatr, strząsał daktyle z drzew.
Człowiek schwytał starca, a widząc, że jest słaby i wynędzniały, podał mu garść daktyli. Ale starzec uśmiechnął się i rzekł:
— Nie, tego nie wezmę. Ale daj mi ten kwiat gwiaździsty, który masz w ręku.
Strona:Karol Irzykowski - Nowele.pdf/96
Ta strona została uwierzytelniona.
